Witajcie! Jestem Horst. Mam 7 lat i mieszkam w Mielenz. Mówię po niemiecku, mam dwóch braci, najstarszy często mnie odwiedza. Co niedzielę przyjeżdża do mnie rowerem aż z Klein Lesewitz. Moja prawdziwa mama nie może się mną zajmować. Oddała mnie na wychowanie babci, a ona z kolei moim obecnym rodzicom. Jestem z nimi bardzo szczęśliwy. Mamy tu nieduże gospodarstwo rolne. Najbardziej kocham konia i owcę. Owca chodzi za mną krok w krok, chyba myśli, że jest psem. Mamy nawet wspólne zdjęcie. Kiedyś je wam pokażę!

Jest lato – moja ulubiona pora roku. Nie trzeba chodzić do szkoły, na polach roi się od ludzi, jest bardzo kolorowo i wesoło. Drogą co chwila przejeżdża wóz. A wiecie, że w Mielenz są dwie drogi?! Jedna dla gospodarzy, druga dla księdza, pogotowia i stróżów prawa. Jest bardzo dobrze utrzymana, żeby ksiądz mógł zdążyć z ostatnim namaszczeniem, a karetka i stróże prawa z pomocą, jeśli będzie trzeba.

Już niedługo wracam do szkoły. Lubię tam chodzić, trochę z kolegami psocimy. Raz z Longinem po lekcjach popychaliśmy puste wagony kolejki wąskotorowej. Jej tory dochodzą do każdego większego gospodarza w naszej wsi. Na wagony ładuje się głównie zboże. Tak jest wygodniej i nowocześnie. Pan Bielefeld jak tylko nas zobaczył, od razu przegonił z torów. Jest trochę zabawny z tą swoją trąbka przy uchu. Mama mówi, że dzięki niej chociaż trochę słyszy.

Wiem, że teraz jest wojna. Tato służy w wojsku – dokładnie w marynarce. Zostaliśmy z mamą na gospodarstwie zupełnie sami. Pracy jest bardzo dużo, pomaga nam pan Józef. Jest szkockim jeńcem wojennym. Z obozu w Marienburg – Stalagu XXB do pomocy w pracach gospodarskich zostało skierowanych do Mielenz około 20 takich żołnierzy. Znam jeszcze panów: Alana, Artura, Jackob’a i Harry’ego. Pan Józef jest z nami cały dzień, ale na noc musi wrócić do podobozu, który mieści się niedaleko naszego domu. Jeńcy są tam pilnowani przez wachmana, który zawsze wieczorem odnotowuje, czy wszyscy się stawili. Podstalag mieści się dawnej stajni, pod spichlerzem. Jeńcy wstawili sobie tam mały piecyk. Mieszkają całkiem przyzwoicie. Wiem, bo w niedzielę, kiedy mają wolne mama wysyła mnie do nich z obiadem. Oni dają mi w zamian czekoladę. Otrzymują ją od Czerwonego Krzyża. We wsi znajduje się też punkt, gdzie przygotowuje się Żydów do dalszego transportu. Są to przede wszystkim kobiety z dziećmi. Nie możemy im otwarcie pomagać, ale moja mama zawsze piecze o jeden chleb więcej. W drodze do szkoły staję tyłem do bramy, za którą są Żydzi, żeby mogli z mojego plecaka wyjąć przygotowany dla nich posiłek.

Mam już prawie 10 lat. Jest zima, a muszę powiedzieć, że zimy na Żuławach są naprawdę ostre. Byliśmy z mamą w kościele. Ksiądz Jax mówi, że to nasza ostatnia wspólna msza w Mielenz. Poprosił, abyśmy udali się do domów, spakowali najpotrzebniejsze rzeczy, bo musimy uciekać. Cały dobytek i zwierzęta muszą pozostać. Wojska rosyjskie wkroczyły do Prus i podobno lepiej, żeby nas nie było, kiedy dotrą do naszej wsi. Mama płacze, spakowała nas. Uwalniamy zwierzęta w oborze. Nie możemy ich zabrać. Wiemy, że bez nas umrą. Ale co robić, uciekamy na zachód. Jest 24 stycznia 1945 roku. Jakimś cudem przekroczyliśmy Wisłę. Takich taborów jak nasz jest bardzo dużo. Idziemy już miesiąc, prowadzi nas ksiądz. Jest świetnym nawigatorem. Nie udało się. Przez swoją lornetkę nasz duchowny dostrzega Rosjan. Dopadli nas. Przed moimi oczami widzę straszne obrazy. Zamykam je. Przytulam się do mamy. Nagle czuję, że jakiś obcy pan ją szarpie. Nie chcę jej puścić, więc ten przystawia mi do głowy pistolet. Nie puściłem mojej mamy, on odpuścił. Mijają tygodnie, żyjemy, jesteśmy w obozie przejściowym.

Pomieszkujemy u obcych ludzi, potem u rodziny pod Sztumem. Wracamy do naszej wsi, do domu. Ale nie ma już Mielenz…, jest Miłoradz. W naszym gospodarstwie mieszkają już obcy ludzie. Mama ma dokumenty potwierdzające meldunek i własność. Dom odzyskujemy w 1948 roku, ale jest zupełnie pusty, nie ma w nim naszych rzeczy. Patrzę na stajnię, w której mieszkali jeńcy, też jest pusta. Co się z nimi stało? Naszego Szkota jeszcze przez ucieczką wysłaliśmy przez Czerwony Krzyż do domu, bo był chory. Tato wrócił z wojny, jesteśmy bardzo biedni, ale przeżyliśmy. Wielu naszych znajomych straciło życie. Nie żyją moi koledzy ze szkoły.
Tato u różnych ludzi znajduje nasze sprzęty domowe i maszyny. Musi jednak ciężko pracować, żeby je wykupić. Mamy nowych sąsiadów, mówią po polsku. Przyjechali tu z terenów południowych. Muszę nauczyć się ich języka. Przyjmuję też polskie obywatelstwo.


Dziś jestem już starym człowiekiem, mam 81 lat. Razem z tą żuławską ziemią pamiętam piękne czasy spokoju i okrutne czasy końca wojny. Nie jestem sam, czasem widzę duchy dawnych mieszkańców przechadzające się po polach, pana w kapeluszu z aktówką, który wchodzi do budynku po dawnym podobozie. Moja żona widuje postać dziewczynki. Nie boję się duchów. Oni mnie nie skrzywdzą. Największą krzywdę żywym mogą wyrządzić tylko inni ludzie. Każdą wojnę rozpoczynają wielcy politycy, a przez ich chore ambicje cierpią zwykli ludzie.

Sylwia Kaszuba,
nauczyciel ZSiP w Miłoradzu

Opowiadanie przedstawia prawdziwą historię miłoradzkiej wsi. Zostało napisane z myślą o zaprezentowaniu go przez ucznia klasy pierwszej gimnazjum ZSIP w Miłoradzu na VII Pomorskim Konkursie Krasomówczym PTTK w Gdańskim.